Nasze spotkanie z historią zaczęliśmy w Sancygniowie, gdzie znajduje się podupadły zespół pałacowy w stylu neorenesansowym, wybudowany w 1882r., własność rodu Deskurów, przybyłych do Polski z Francji, wielkich polskich patriotów. Dzięki ich staraniom, na tych terenach rozwinęło się rzemiosło, podniesiono kulturę rolną. W wykupionej w 1835r. wsi Sancygniów, wybudowali tartak, młyn, dając w ten sposób pracę okolicznym wieśniakom. Młyn, jak widzieliśmy funkcjonuje do dzisiaj, stawy rybackie niestety zarośnięte tatarakiem.
Pałac w Sancygniowie powstał w miejscu starego dworu obronnego z XVI w. z którego do dzisiaj, zachowały się obwarowania, renesansowa brama wjazdowa z XVI w. oraz budynek zbrojowni. Pałac i okolice, rozbudowywały się do początków II wojny światowej. Ich potomek, ks. kardynał Andrzej Maria Deskur był bliskim współpracownikiem papieża Jana Pawła II.
Obecnie, pałac wystawiony został do sprzedaży przez właścicielkę tej rezydencji i prowadzone są tam prace remontowe oraz zabezpieczające.
Druga perła architektoniczna w Sancygniowie, to kościół pw. św. Piotra i Pawła. Piękno wnętrza tego kościoła zapiera dech. Kościół wybudowany w XV w. w stylu wzorowanym na gotyckim, z elementami neogotyckimi, pamiętający czasy rodu Sancygniowskich. Wzniesiony przez Piotra Sancygniowskiego, ówczesnego dziedzica wsi i okolic, wyświęcony w 1413r. Później był przebudowywany i restaurowany, stąd elementy baroku, zdobienia w stylu renesansu, przebogaty architektonicznie ołtarz główny z rokokową snycerską dekoracją, widoczne w prezbiterium pozostałości gotyku. Organy i ich zdobienia w stylu rokokowym z rzeźbami muzykujących aniołów, nadal budzą podziw.
Przepiękna chrzcielnica z XVI w. od razu przyciągnęła oczy wytrawnych fotografów z naszej wycieczki. Wielką ciekawość wzbudziły małe, bogato zdobione metalowe drzwiczki w ścianie, ale nie znaleźliśmy odpowiedzi, co tam ukrywano.
Nie odmówiliśmy sobie też wejścia po spiralnych, skrzypiących, schodach na chór, by z góry podziwiać piękno tej sakralnej architektury, pamiętającej wieki, ale nadal żywej. Dzisiaj bowiem, jak i w każdą sobotę, przed niedzielną mszą świętą, miejscowe panie stroiły kwiatami ołtarz główny, ołtarze w nawach bocznych i dwa ołtarze pod tęczą.
Kolejnym etapem naszej pieszej, krajoznawczej wędrówki były Działoszyce. Niestety, ale ten odcinek musieliśmy pokonać idąc asfaltem, a tego nie lubimy. Brrrr!
Obiekt główny do zwiedzania w Działoszycach, to kościół gotycki z XIII w., murowany, pw. Św. Floriana, ufundowany przez biskupa krakowskiego Iwo Odrowąża. Kościół przebudowano w XV w., gdy Działoszyce otrzymały prawa miejskie poprzez dobudowanie zakrystii, kruchty, dwóch kaplic. Wtedy też zmieniono wezwanie świątyni na Świętą Trójcę. Wyposażenie wnętrza kościoła ma styl barokowy. Ołtarz główny wykonany w stylu renesansowym. W latach 80-tych ubiegłego wieku, odkryto na północnej ścianie świątyni, malowidła z XIV i XV w. Ale i same Działoszyce z racji położenia na szlaku handlowym przebiegającym kiedyś z Niemiec przez Śląsk, Wiślicę, Kraków do Lwowa i dalej na wschód, mają ciekawą i burzliwą historię. Były okresy w dziejach tego miasteczka (XIX w i początki XX w.), że ponad 90% mieszkańców stanowili Żydzi. Totalny ich pogrom, przeprowadzili Niemcy w dniu 3 września 1942r. Ponad 8 tys. Żydów wywieźli do Bełżca, ok. 1.500 gestapo rozstrzelało na miejscowym żydowskim cmentarzu.
Rzut okiem na działoszycki rynek, na którym o dziwo, zachowało się dość sporo zieleni. Widać burmistrza i radnych tego miasteczka nie dopadła moda kostki i betonu. Chwała im za to, myślą zapewne miejscowi, odpoczywając na ławeczkach pod drzewami. Trochę już przygłodni, ruszyliśmy do Bronocic, by tam spożyć zapowiadane przez Janka śniadanie na trawie. No nie takie, jak u Maneta, ale w cieniu drzew odpoczęliśmy, zjedliśmy, co każdy miał w plecaku, -więc niespodzianek nie było, i dalej w drogę. Wąwozem polnym, podziwiając dojrzewający rzepak, łany zbóż owsa i jęczmienia, dotarliśmy do miejsca prac archeologów, którzy odkryli tutaj osadę neolityczną (okolice Bronocic). Znalezione fragmenty glinianej wazy pokrytej rysunkami, dowodziły, że już w 3500 r PNE znane były pojazdy z kołami.
Pamiątkowe zdjęcia na tle obelisku, uświetniającego to odkrycie i dalej miedzami, polami do Skalbmierza. Po drodze mijamy plantacje pietruszki, marchwi, ogórków, cebuli. Widać, że to bardzo żyzne gleby. Bogactwo, wysoki status mieszkańców mijanych wiosek i osad, potwierdzają ich domostwa, budynki gospodarcze, maszyny rolnicze, samochody. Rolnictwo to ciężka praca, ale i przynosi efekty. Idąc dalej i podziwiając uprawy, otaczającą nas naturę, docieramy do nowego kąpieliska w Skalbmierzu. Piękny obiekt, ale nie ma chętnych na kajakowanie, czy pływanie. Nasz plan też jest inny, zwiedzamy kościół pw. św. Jana Chrzciciela, a później ognisko.
Skalbmierz, którego początki sięgają XII w., prawa miejskie otrzymał w 1342r. od króla Kazimierza Wielkiego. Miało to swoje znaczenie gospodarcze, gdyż tędy przebiegał szlak handlowy z Niemiec przez Sandomierz na Ruś, co sprzyjało rozwojowi piwowarstwa, rzeźnictwa, rzemiosła. Ale już na przełomie XII i XIII w. powstał tutaj romański kościół pw. św. Jana Chrzciciela, w dużej części zniszczony podczas najazdu Tatarów. Kościół odbudowano w XV w. w stylu gotyckim, na zrębach pozostałości romańskich, zachowując w tym stylu dwie wieże oraz część prezbiterium. Niedawno, odkryto także schody w stylu romańskim. Widzieliśmy je, solidna robota. Wystrój wnętrza kościoła w większości jest barokowy. Ołtarz główny, to replika ołtarza z XVII w., który spłonął. Ołtarze boczne zachowane w stylu barokowym, konfesjonały w stylu rokoko. Uwagę, przyciąga przepiękna belka tęczowa z XVII w. pokryta dekoracją roślinną, z dwustronnym krzyżem, oddzielająca prezbiterium od nawy głównej kościoła. Po bokach krzyża umieszczone są anioły oraz posągi Matki Bożej Bolesnej i św. Jana. Cudo.
Warto, a nawet trzeba tutaj być, by zobaczyć i podziwiać piękno stylów i form architektonicznych tej świątyni. Liczne epitafia, rzeźby przedstawiające świętych, obrazy artystów flamandzkich, unikatowe stalle ze scenami z życia św. Jana Chrzciciela, każdego zachwycą. No i skarb skalbmierskiej kolegiaty; barokowy obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem z ok. 1700r., słynący łaskami, nazywany też Matki Bożej Skalbmierskiej. Naszym przewodnikiem był sam proboszcz, który, gdyby nie pędzący nas czas, opowiadałby i opowiadał, o pięknie i zabytkach tej świątyni.
Warto wspomnieć, że Skalbmierz i kolegiata pw. św. Jana Chrzciciela leżą na trasie Małopolskiej Drogi Świętego Jakuba i są coraz częściej odwiedzanymi miejscami przez pątników oraz turystów.
Na rynku w Skalbmierzu zdjęcia w podgrupach, lody i idziemy na końcowy już punkt naszej wycieczki, na ognisko. Oczywiście były kiełbaski, - bynajmniej nie marki buda, musztarda, a nawet faszerowane pieczarki. Nie przeszkadzał nam już upał i przedeptane prawie 20km. Wygodnie rozparci przy stole pod wiatą, czekaliśmy na komendę dyrygenta, a zarazem grajka, czyli Jagody. Gdy zagrała kilka wstępnych taktów na gitarze, ….., popłynęły piosenki. Udanie lub trochę mniej, ale śpiewali wszyscy. Następnym razem będzie jeszcze lepiej. Śpiewniki przygotowane przez Jagodę i Andrzeja czekają.
Dziękuję wszystkim za mile spędzony czas.
Do zobaczenia na szlakach z KTP PTTK „Przygoda”.
Tekst: Urszula Łukaszyk
Zdjęcia: Jagoda i Andrzej Jóźwiak, Urszula Łukaszyk
Wycieczkę zorganizował Jan Wiórek